No i Co? | n-log - strona główna
notki: ostatnie 20 | ostatni miesiac | wszystkie
2007.01.24 23:41:45
link
komentarz (1)
Nowy Blog

Jakby ktoś jeszcze nie zauważył (lub nie usłyszał) - HiphOpera z nowym rokiem ma nowy blog. Wpadajcie na hiphopera.prv.pl (wersja łatwiejsza do zapamiętania :)), albo bezposrednio na hiphopera-fm.blogspot.com (tutaj za to nie ma pop up'ów).

'Noico?' chwilowo zamknięte, chociaż kto wie czy coś tu się jeszcze nie pojawi.. Wszelkie info jednak pod nowym adresem. Dziękujemy wszystkim i zapraszamy na nową miejscówkę.

Pozdro.

S?
2006.03.28 21:35:28
link
komentarz (29)
Back on track



Są ludzie, którzy muszą się zastanowić, aby pisać. Inni znowu piszą, aby nie musieć się zastanawiać. Ciekawe, do których należę..? Myśliciele, analitycy, uliczni filozofowie, rozkminiacze, marzyciele.. Jak widać sporo opcji jest do wzięcia. Chyba już pora by wrócić na łono „noico”, czas odpowiedzieć sobie na kilka pytań i poruszyć różne tematy. Użyje więc defibrylatora, by ożywić to martwe ciało - nie będzie to jednak wcale takie łatwe, każda reaktywacja niesie ze sobą jakieś ryzyko. Mam nadzieje, że moje NoiCo-zombiaki znów wyjdą na powierzchnie i zbiorą solidne żniwo. Wiem jedno - nie mają one w zwyczaju oszczędzać czegokolwiek, ani kogokolwiek.. z pewnością poleje się krew, a wnętrzności porozrzucane zostaną po całej okolicy. Będą wbijać się w mózgi nie tylko za pomocą zębów. Szykuje się ostra jatka. Lecz nie o to, tu wcale chodzi, ważny jest powrót i kontynuacja tego, co zaczęliśmy. Nie chce się prze nikim tłumaczyć, ale napisanie kilku słów usprawiedliwienia wydaje się nieuniknione.

W ostatnim kwartale 2005 roku NoiCo przestało faktycznie funkcjonować. Zbyt wiele pracy i obowiązków nie pozwoliło mi na zajmowanie się nlog’owym folwarkiem. Nie ukrywam jednak, że bardzo mocno brakowało mi wszelkich opcji związanych z noico’wym życiem. Taka wewnętrzna rozterka trwała dość długo, kilka razy przymierzałem się do powrotu, tym bardziej, że wokół mnie pojawiało się wiele tematów godnych zaczepienia. Tłamsiłem to innymi zajęciami i wypierałem skutecznie, aż do drugiej połowy marca. Wiosenna odwilż odkrywa wszelkie gówna i brudy ukryte pod śniegiem - podobnie wygląda sytuacja w płaszczyznach, na których chce się w najbliższym czasie poruszać. Trzeba trochę posprzątać, mimo zimowej hibernacji mojej klawiatury; mam nadzieje, że wyczyszczę i zdezynfekuje cały ten teren. Mój oręż to szczotka i szmata, a w obwodzie mam kurektora z kozacką szufelką. Po naszej stronie jest też matka natura, czyli słońce plus wiosenny deszcz.

Pewne tematy wracają jak bumerang - bumerang z napisem „to do Ciebie”. Sam nie wiem czy warto wtedy podejmować rękawicę i przedstawiać ponownie swój punkt widzenia. Z jednej strony mam wielką ochotę odpowiedzieć, z drugiej nie lubię walczyć z wiatrakami. Ale skoro to mój prywatny teren, to prywatnie odpowiem na takie o to słowa:

„Kogo chciałbyś pozdrowić, a kogo pominąć w pozdrowieniach?

B.R.A.T.P.: Moja ulubiona cześć. Pozdrawiam wszystkich, którzy na to zasługują: moja ekipę - oczywiście Throw Back Records &Magnaci Podlasia, Fabuła (Krzywy dzięki za bity), Dj Amigoosa, dziewczyny z Vizy (jak wspomnę Hutę to łezka się kręci w oku) i generalnie tym, którzy pamiętając o mnie, myślą pozytywnie. Nie pozdrawiam "specjalistów od kuchni i taniego gotowania", pseudo-zaściankowych "producentów" ("specjalistów" od spraw wokalnych) oraz wszystkich, którzy na te pozdrowienia nie zasługują. Z Bogiem!”

Ten przytoczony cytat to oczywiście ostatnie pytanie wywiadu z B.R.A.T.P. przeprowadzonego dla serwisu hip-hop.pl. Złota czcionka dla Sławomira Sobolowskiego (autor pytania). Nie pora jednak skupiać się na mistrzostwie dziennikarskim pana Sławka - ważniejsza jest oczywiście treść odpowiedzi. Jakże błyskotliwa uszczypliwość skierowana w moja stronę: „Nie pozdrawiam „specjalistów” od kuchni i taniego gotowania”. Ta szpileczka ma oczywisty związek z moim artykułem „Dobra Kuchnia” (noico 2005.05.02) gdzie można było przeczytać o „aspekcie kulinarno-muzycznym” B.R.A.T.P. i Chudego. Nie ukrywam, że twórczość obu panów to muzyczny zakalec, ale jeśli chodzi o tanie gotowanie - są tu najlepszym przykładem. Słabe umiejętności w kuchni to jak widać nie jedyny problem.. Otóż nazywając mnie „specjalistą” od taniego gotowania nie zrozumieli chyba mojej roli w tym kulinarnym światku. Cóż – kłania się czytanie ze zrozumieniem. Tym razem użyje mniej przenośni i porównań by wszystko było jasne jak mleczna zupa.

Naprawdę unikam konfliktów na płaszczyźnie twórca-odbiorca, w tym wypadku trudno mi niestety kamuflować moją szczerość. Nie jest to żadna personalna krucjata, obu panów znam osobiście i patrzę na to przez pryzmat typowo konsumencki. Konstruktywna krytyka jest często bolesna, a powiedziana wprost wyznacza reakcje typu: „specjalista” Roball. Mam prawo do oceniania takie samo jak Oni do tworzenia. Nie trzymam języka w czyjejś dupie by być lubianym i akceptowanym. B.R.A.T.P. powiedział: „Niech każdy robi swoje i niech mu się wiedzie jak najlepiej.” Ja zrobiłem swoje, wyrażając własne zdanie podczas audycji. Zdaje sobie sprawę, iż nie każdy podziela moje poglądy. I w zasadzie o to chodzi. Wszelkie ostre słowa za moimi plecami mnie nie ruszają - ja przynajmniej mam cywilną odwagę wyrażania swoich opinii w bezpośredniej konfrontacji. Co prawda negatywne poglądy przechodzą mi przez gardło z trudem, ale poczucie bycia szczerym warte jest tego wysiłku. Niniejszy tekst nie jest także pisany z powodu „nie pozdrowień”, takie ataki są tylko pretekstem by kilka osób zapoznało się z tymi prawdziwymi intencjami „szyderczego i złego Roballa”. Nigdy nie czułem się hejterem, myślę także, iż daleko mi do tego stadium. Instynkt hejtingu włącza się jednak mimowolnie, gdy ktoś dostarcza mi rzeczy naprawdę bardzo słabe. Mogę wtedy milczeć, chować je do przepełnionej szuflady, czy też udawać, że zepsuł mi się odtwarzacz.. ale czy to miałoby jakiś sens? Przecież każdy oczekuje informacji zwrotnej na temat swojej pracy, co nie oznacza tylko i wyłącznie zachwytów i pochwał. Jeszcze ważniejszą kwestią jest osobisty stosunek do własnej twórczości, a w wypadku B.R.A.T.P. to nic innego jak jakiś ultranarcyzm. Nie wystarczy trzymać się na zdjęciach za bródkę by być dobrym wykonawca R’n’B. W wieku 28 lat trzeba już posiadać liryczną dojrzałość, a nie emanować miłosnym bełkotem skrzywdzonego osiemnastolatka. Trochę dystansu do własnych umiejętności i doświadczeń.. Chyba, że celem są podstawówki i gimnazja.
No, ale skoro mowa o samoocenie i celach to zapoznajcie się z tym oto tekstem z oficjalnej strony artysty (http://www.bratp.nazwa.pl/bratp/):

„Witamy wszystkich odwiedzających stronę wokalisty R'n'B i Soul, B.R.A.T.P. Jeżeli znaleźliście się na tej stronie, i mieliście już okazję posłuchać jego utworów, wiecie co sobą prezentuję. Najlepsza dawka tego gatunku muzycznego w Polsce, jaka kiedykolwiek się ukazała. Jeżeli zależy wam, aby te kawałki usłyszeć w swojej rozgłośni radiowej wyślijcie smsa, e-mail, zadzwońcie z prośbą o zagranie jednego z nich lub umieszczenie jako propozycje do listy przebojów. Poniżej kilka adresów e-mail, które możecie wykorzystać: redakcja@eska.pl, pozycje@radiostacja.pl, radiozet@radiozet.com.pl, redakcja@rmf.fm.”

Zazdroszczę chłopakowi umiejętności takich socjotechnicznych sztuczek - prawie przekonał mnie do wysłania sms’a. Z drugiej strony boje się teraz włączać radio, jeszcze niefortunnie dostanę „najlepszą dawką tego gatunku” z półobrotu w ucho. Ogólnie już nic mnie w tym przypadku raczej nie zaskoczy, bezapelacyjnie jest to kliniczny przykład „artysty mocno zdeterminowanego”. Wiem, że niedługo ma się pojawić klip do utworu „Nie chce więcej”. Ja też nie chce więcej słuchać takiego R’n’B czy Soul’u, mam nadzieje, że rzeczywistość szybko skonfrontuje wszelkie umiejętności i postawy. W przeciwnym wypadku sam nagram płytę R’n’B. Nie umiem co prawda śpiewać, ale to akurat chyba najmniej ważne.

Roball
2006.03.17 19:18:32
link
komentarz (5)
NoiCo Reaktywacja!!!

Coming Soon.. Hallaa Back!!
2005.08.26 21:01:50
link
komentarz (26)
One Love - Suplement

W kwestii przypomnienia faktu, iż NoiCo? nie jest zwyczajnym blogiem, gdzie autor w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób przelewa na na serwer nlog.org swoje przemyślenia, tudzież po prostu prowadzi pamiętniczek, przygotowliśmy dla Was mały suplement do 'One Love'. Jest nim lista utworów wyselekcjonowanych przez bliskie nam osoby (także przez nas samych - bo w sumie kto może być człowiekowi bardziej bliższy? :)). Nie są to koniecznie kawałki stricte 'romantyczne', chociaż część z nich (jeśli nie większość) napewno posiada znamiona owego romantyzmu.
Tak czy inaczej - podzieliliśmy całość na trzy kategorie, gdzie klasyki gatunku mieszają się z mniej znanymi perełkami. Oczywiście cały czas poruszamy się w gatunku muzyki prezentowanej w HiphOperze - mamy więc w dużej mierze Rap, chociaż - jak widać poniżej - nie stronimy od Soul'u i R'n'B (podsumowując - czarne rytmy). Myślę, że spisane kawałki prezentują tak różne brzmienia i klimaty jak różne były osobowości (i różnice wynikające z płci - macie więc spektrum na tyle pełne, na ile miało ono być w felietonach) znajomych, którzy pomogli nam w doborze kompilacji.. Niemniej - jak bardzo utwory by się od siebie nie różniły to napewno łączy je tematyka. Jaka jest - tego chyba uzmysławiać nikomu nie trzeba.
Część track'ów jest Wam napewno dobrze znana - zachęcamy jednak do zapoznania się z całością One Love Original Soundtrack.

-
1. Nas - K-I-S-S-I-N-G
2. GangStarr - She knowz what She wantz
3. Raekwon feat. Ghostface Killer, Cappachino, Method Man - Ice Cream
4. LL Cool J - Doin it
5. The Roots - You Got Me
6. Notorious B.I.G. - One More Chance
7. Rjd2 - Here's What's Left
9. 2Pac - Wonda Why They Call U Bitch
10. Digital Undergorund - Sex Packets
11. Common - I Used to Love H.E.R.
12. Ice Cube - Look Who's Burnin
13. Immortal Technique feat. Jean Grae - You Never Know
14. Snoop Doog - Ain't no Fun
15. Black Star - Brown Skin Lady
16. Mos Def - Ms. Fat Booty
17. Murs - Pain
18. Jay -Z - Song Cry
19. Tonedeff - Porcelain
20. Common - The Light
21. Looptroop - Bandit Queen
22. Promoe - Mah Grrrl
25. Hierogliphics - Make You Move
26. AZ - Hustla
27. Pete Rock i CL Smooth - It's a love thing
28. Ludacriss - What's Your Fantasy
29. Little Brother - Ladies Jam
30. GangStarr - Nice Girl Wrong Place
-
1. Erykah Badu - Next Lifetime
2. Lauryn Hill - That Thing
3. Jill Scott - It's Love
4. Angie Stone - The Ingredients of Love ft. Music
5. Kelis - Get Along With You
6. Tweet - Turn Da Lights Off
7. India Arie - Part Of My Life
8. Alicia Keys - If I Ain't Got You
9. Sistars - Nie Zatrzymasz
10. Chaka Khan - Love Me Still
11. Floetry - Hey you
12. Eve - Love is blind
13. Jean Grae - How To Break Up With Your Girlfriend
14. Erykah Badu with Guru - Plenty
15. Goapele feat. Soulive - Romantic
-
1. Waco feat. Pezet & Dizkret - Przyjdź na chwile
2. Dj 600 Volt feat. Warszafski Deszcz - Letnia miłość
3. Smark - Kawałek o miłości (amyawy)
4. LariFari feat. Pezet - Miłość w moim mieście.
5. Numer Raz - Nie oddawaj duszy...
6. Mes - 5-10-20 (oldskol Mes)
7. HST - Kilka minut z nią
8. Płomień 81 - Lawstory
9. PWRD - Myślę o Tobie
10. Dyha i Pih - Randka w ciemno
-

Lista jest dość długa i - pomimo że staraliśmy się skondensować - napewno wiele na niej zabrakło. Kolejność absolutnie przypadkowa :).

S? & Roball
2005.08.26 15:23:30
link
komentarz (3)
One Love - Epilog



Tak oto przebrnąłem przez tryptyk przemyśleń dotyczących relacji damsko-męskich. Na pewno pominąłem wiele znaczących kwestii, ale trudno jest szczegółowo uchwycić całość bardzo skomplikowanego procesu. Tak naprawdę chciałem zmierzyć się z tym dość „filipinkowym” tematem, by wyrzucić z siebie różne spostrzeżenia i opinie. Trochę przy tym poanalizować, powspominać, porozdrapywać i.. (użyje tu bardzo popularnego w pewnym gronie określenia) doznać uczucia oczyszczającego katharsis. „Nie ze mną te numery” - przemknęło mi przez głowę.. dobrze wiedziałem, że poprzeczka jest za wysoko nawet dla samej Isymbajewej. Zresztą w moim przypadku to jak gra w pokera z własnym ego. Trudno.. nic na siłę, trzeba dalej liczyć na cudowny balsam czasu, choć w tym momencie skuteczniejszy byłby raczej balsam pomorski. Nie jednak pora topić smutki w procentach, tym bardziej, że są one niezłymi pływakami. Trzeba szukać w tym wszystkim pozytywów. Ustawiam zatem swój optymistyczny realizm na optymalną wydajność. Wiem, że czeka mnie ponowne praktyczne zderzenie ze wszystkimi etapami relacji damsko-męskich. Kiedy to nastąpi? Niestety nie wiem.. a nawet nie chcę wiedzieć. Zaskoczenie i spontaniczność to najemnicy kojącego rany wszechmocnego czasu. Należy podpisać pakt z cierpliwością i dać bezpłatny urlop niektórym wspomnieniom. To powinno pomóc, o ile moja własna konsekwencja wytrzyma taką dietę. Jak to mawiał kardynał Wyszyński ”każda prawdziwa miłość musi mieć swój Wielki Piątek”.. tylko kto pości - miłość w stosunku do mnie czy ja do miłości? O tym może kiedy indziej. Teraz mam wiele istotnych spraw, dzięki którym funkcjonuje całkiem normalnie. I na pewno właśnie o nie zahaczy czekan przyszłych analiz i rozważań. Będę się wspinał i atakował kolejne pagórki, wzgórza, a może i jakieś szczyty.. Przyznam szczerze, iż kusi mnie kilka solidnych pisarskich wspinaczek, lecz zanim się zdecyduje muszę się konkretnie przygotować. Masyw ‘One Love’ został zdobyty, i z tej perspektywy nie jest już tak straszny. Z góry wszystko wygląda całkiem inaczej, wypada mi się tylko zachłysnąć tym wysokogórskim powietrzem i wyryć jakieś serduszko na powyższym drzewku. Tylko co w nim wpisać..?

Roball
2005.08.20 02:40:09
link
komentarz (16)
One Love part III



Długo starałem się ugryźć temat trzeciej części „One Love”. Miałem wszystko nakreślone, poukładane, wypunktowane - słowem wystarczyło tylko zebrać to do kupy i schludnie ubrać w całość. Niestety życie niespodziewanie utrudniało ten proces; sam nie wiem czy to zbieg okoliczności czy może podświadomość. Ostatnie tygodnie to okres kiedy mój punkt widzenia w tej materii zmieniał się tak często jak kursy walut. Próby zdystansowania się spełzały na niczym, z rożnych dziwnych stron atakowały najróżniejsze sygnały i informacje podważające wyraźnie moje wszelkie wywody i opinie. Motałem się jak diabli, szukałem sensu i czym głębiej brnąłem tym bardziej czułem się zagubiony. Podobno czasem należy wszystko zmienić, aby całość pozostała po staremu. Chyba właśnie z takiego podejścia wystartowałem. Nie przyszło to jednak to zbyt szybko i łatwo.. zanim odbiłem się od dna swojej własnej weny zaaplikowałem sobie silny zastrzyk Jonathana Carrolla i Mario Puzo. Taka mieszanka musiała zadziałać. Chemia dobrej książki potrafiłaby zmusić do pisania nawet Trzykera, ruszyłem więc z potrójnym impetem. Wbiłem się w wir ‘związkowego’ rozumowania. Ciąłem, giąłem, szlifowałem, polerowałem, dokręcałem, ustawiałem, starając się uzyskać jak najbardziej idealną treść i formę. Chciałem ukazać światu ten dwuosobowy bolid, którym mkniemy przez życie ze swoimi drugimi połówkami. Co nas czeka na trasie pełnej zakrętów, wyboi, kolein i innych niespodzianek..? ..kolizje, niebezpieczne szybkości, ostre hamowania, przeglądy, naprawy, tuningi i pewnie wszystkie inne aspekty tego „życiowego wyścigu”. Każdy związek to inna trasa inne warunki i nawierzchnia, czasem to króciutkie odcinki specjalne, a często też bardzo długie eskapady. Czym się kończą - to oczywiście zależy od kierowcy i pilota. Kim będziemy w tym tourne zależy od nas i wielu czynników zewnętrznych.
Wsiadam zatem na swój szybki skuter i zapraszam na małą przejażdżkę po związkowych trasach. Specyfika pojazdów i miejsc zależeć będzie od różnych napotkanych osób. Ja spróbuje zdystansować się troszkę, by możliwe obiektywnie podejść do tego „zmotoryzowanego” tematu. Oczywiście na wszystko będę patrzył przez pryzmat swoich „drogowych” doświadczeń, ale znajdę czas by uważnie poprzyglądać się innym pojazdom. Poszukajcie też tam siebie, może zauważycie jakieś optymalne trasy i unikniecie dzięki temu głupich stłuczek i wypadków.

Na Trasie

Zamykając drzwi w naszym bolidzie, zdajemy sobie sprawę, że osoba siedząca obok nas (niezależnie z której strony), jest kimś z kim chcemy ruszyć w ten rajd. Niestety na początku trudno powiedzieć czy ta podróż nie skończy się zaraz po pierwszym zakręcie. Mimo, że już ją trochę znamy obawiamy się wielu istotnych niuansów - to już nie jest chodzenie za rączkę, lecz poważna jazda. Pewien kodeks „ruchu związkowego” mamy już opanowany, lecz aby skutecznie wdrożyć teorie w życie musimy skonfrontować ją z bezwzględną praktyką. Na początku poważnego „bycia razem” zawsze zahaczamy o ten mały pierwiastek niepewności i strachu, następnie płynnie przechodzimy do stadium euforycznego zauroczenia. I wtedy zaczyna się jazda kabrioletem po pustej autostradzie, wiatr we włosach - pełne szaleństwo. Każdy chce pobić rekord szybkości, nie ważne co się dzieje dookoła - nic nas nie obchodzi. W początkowej fazie często znikamy z życia towarzyskiego, pojawiając się od czasu do czasu tylko w kinie samochodowym. W tamtym okresie zawsze tankujemy do pełna wysokooktanową miłość. Stać nas na to. Lubimy, gdy nasz ścigacz posiada pełną moc i systematycznie podwyższamy osiągi. O wygląd zewnętrzny też nie musimy się zbytnio martwić - co nowe zawsze błyszczy i wyraziście lśni. Etap pełnego zadowolenia i wzajemnego odkrywania jest preludium do części zasadniczej każdego związku. W tym momencie zaufanie i bezpieczeństwo jest na pierwszym miejscu i mimo że uwierają nas czasami pasy, nie czujemy się w żaden sposób ograniczani, czy skrępowani. W co lepszych modelach poduszki powietrzne jeszcze bardziej gwarantują pełne bezpieczeństwo. Aircondition daje nam poczucie mega-komfortu, całość relacji jest prawie idealna. W tym okresie najczęściej zachodzą dalsze zmiany dotyczące wyglądu i rodzaju naszego pojazdu. Tzw. wjazdy na kluczowe skrzyżowania, rozjazdy, obwodnice lub ronda. Jedna z dalszych życiowych dróg opiera się na tradycyjnym „TAK” i.. nagle zauważacie baloniki, kwiatuszki i wstążeczki na białej limuzynie, którą właśnie podróżujecie. Tak kochani to wasz ślub. Przesiadacie się na całkiem inną klasę pojazdu – nazwałbym to ciężarówką.. no, może półciężarówka - ale o kategorii „C” wspomnę jeszcze później. Drugą drogę charakteryzuje brak umiejętności zachowania się na rondzie, panika, strach, wymuszenie pierwszeństwa często zakończone wypadkiem.. czasem auto trafia do blacharza i mechanika dając się naprawić ale wciąż są problemy z ważnymi decyzjami. Ciągnie się krążenie w kółko bez odpowiednich postanowień. Trzecią opcją natomiast jest rozjazd dróg, kiedy to on chce w prawo, ona w lewo, lub odwrotnie.. jak to się kończy chyba łatwo przewidzieć.. Najczęściej następuje po prostu zmiana modelu. Często określane jest to mianem „przejrzeniem na oczy”. Czwarty i chyba najczęstszy wybór to przejazd obwodnicą. Wtedy czujemy lekką zmianę nawierzchni, nagle pojawiają się różne małe problemy. Różnice zdań, delikatne kłótnie, rozmaite fochy, bezpodstawna zazdrość - to pierwsze symptomy odczuwane na trudnej życiowej trasie. Szczególnie, gdy dwoje naraz chce prowadzić. Pewne ustalone już role zaczynają się dziwnie modyfikować. Nie jest to nic złego, lecz właśnie w takich momentach widać prawdziwe oblicza tej dwuosobowej załogi. Z jednej strony zrobiło się bardziej obszernie i wygodnie z drugiej brak nam czasem świeżego powietrza. Zostaje klimatyzacja, lub otwarcie szyby. Wtedy też zauważamy detale przeszkadzające nam w swobodnym prowadzeniu. Oczywiście wszystko działa w obie strony. W moim przypadku takim elementem była i będzie zawsze muzyka. Nie musze chyba pisać jak ważna jest w moim życiu, ale przecież nie każdy musi ją do końca tolerować. Odtwarzacz w moim aucie gra na pełny regulator, żyje tym i to daje mi wiele pozytywnej energii. Przez to „zasłuchiwanie” kilka razy miałem niegroźne stłuczki. Dobrze, że tylko niegroźnie, wielu moich przyjaciół i znajomych za swoje zamiłowania kończyło po ostrym dachowaniu w rowie. To przykry uzmysławiający fakt, iż nasze największe „sentymenty” są czasem kompletnie nie rozumiane przez naszych partnerów i partnerki. Nie twierdze, że nie da się tego pogodzić, jednak trzeba liczyć się z konsekwencjami pewnych wyborów. Gdy rozglądam się dookoła widzę wiele rodzajów „związkowych” bolidów. Każda marka pojazdu określa przeróżne cechy. Najłatwiej rozpoznać sportowe romansidła z przyciemnionymi szybami, gdzie zmienność kierujących jest wprost proporcjonalna do zmienności pilotów. No cóż, szybka jazda to szybka jazda.. krótkie trasy i dużo adrenaliny. Atrybut młodych cwaniaków, lecz także nieodzowny element zdobywania doświadczenia technicznego. Ważne jest by w tych przypadkach dbać o ogumienie i katalizatory; złapanie gumy może się skończyć montowaniem małego fotelika na tylnym siedzeniu. Cały pojazd od razu nabiera innego wyglądu, a złote „felgi” rzucają się bardzo w oczy. Powróćmy jednak do dalszej analizy naszego wyścigowego coupe. Z biegiem czasu traci on moc, wysokooktanowa miłość zastąpiona zostaje przez LPG (Lower Power Gasoline :->) -oszczędność środków jest wysoce opłacalna. Sporadycznie zdarza się nam wrzucać ostatni bieg - raczej kontrolujemy wszystko i wciąż czujemy się stabilnie i pewnie. Na tym etapie podejmujemy bardziej świadome, trzeźwe, przemyślane decyzje, a każdy wjazd na jakąś życiową krzyżówkę jest raczej zaplanowany i dyskutowany. Trudno w polskim systemie drogowym o łatwe wybory, nie każdego stać na pojazd o standardzie europejskim. Samo posiadanie garażu wiąże się już z niemałymi wydatkami. Zdecydowanie się na fotelik jest równoznaczne ze wszelkimi środkami zapewniającymi utrzymanie całej rodziny. Półciężarówka, van lub duża limuzyna wymaga o wiele więcej poświęceń i relatywnie solidnego budżetu. Czasem spotykam na stacji benzynowej moich przyjaciół w busach i większych gablotach.. tankują gaz i ropę. Chociaż znam i takich co dalej leją w zbiornik dobrą wysokooktanową. Szczęśliwcy.. bez wątpienia rzadki to widok. Patrząc na nich wierze w udany długodystansowy związek, jednak moje doświadczenie nie pozwala tak łatwo zapomnieć o wszystkich ostrych kraksach. Nie tylko zresztą moje, bo nie muszę wcale daleko szukać by zobaczyć odrapane, pogięte lub zardzewiałe wozy swoich bliskich. Różny przebieg i rodzaj, czasem nieźle zakonserwowane, lecz pod maską istna ruina. Mam wtedy ochotę wcisnąć klakson, otworzyć szybę i krzyknąć - ‘stary zmień, kurwa, brykę, ta nie jest Ciebie warta’. Nie umiem niestety wpierdalać się komuś na siłę – w końcu to, co ma pod maską to nie moja sprawa. Czasem też widzę też biegnącego przy samochodzie kolesia.. Ona prowadzi a on jak biały ostrzyżony pudelek trzyma się blisko swojej pani. Ciekawe czy chociaż pozwoli mu przejechać się w bagażniku, gdy będzie miała lepszy humor..? Tak to jest z pantoflarzami, sami są sobie winni.. lecz z tym trzeba się chyba urodzić. Widząc podobny obrazek ma się za to ochotę ostro zatrąbić i głośno krzyknąć.. ‘BIIIG LOOOSEEER’. Kto wie, może za którymś razem podobne słowa trafiłyby do takiego delikwenta..?

Przenieśmy się jednak na szrot - cmentarzysko wszelkich bolidów. Znajdziemy tu wiele ton historii, o których większość osób wołałoby zapomnieć. Ogromna góra złomu, gdzie korozja zdrad rzuca się w oczy już z dalekiej odległości. Nie tylko rdza jednak wiedzie tu prymat, w zasadzie jest tu wszystko od nieporozumień i pomyłek po tragiczne finały. Sam zauważam w tym mrowiu pojazdów, swoją starą formułę w błękitnym kolorze, która zaczęła szwankować po pamiętnej wycieczce do Francji. Sam zresztą nie wiem, co było winą usterek. Jej osiągi z początku znacznie spadły, a częste wizyty u mechanika nie dawały żadnego pozytywnego rezultatu.. Później boczna kolizja z ogromnym tirem uwieńczyła dzieło. Szkoda.. naprawdę dbałem o tą maszynę, ale pojazd był widocznie zbyt skromny dla mojej ex. Oczekiwania są w gruncie rzeczy bardzo częstą przyczyną zmian. Trzeba wiedzieć, kiedy tuningować auto i robić to z głową. W tym wszystkim musimy do tego mieć umiar i właściwymi wyczucie proporcji. Nie jest to łatwe, lecz dzięki temu związek cały czas się odpowiednio rozwija. To przecież proste - błędy za kółkiem doprowadzają do niebezpiecznych sytuacji. Na kierujących spoczywa o wiele większa odpowiedzialność. Ale znam też takich, którzy nie mając czasu na prowadzenie wybierają taksówki. Wystarczy telefon do korporacji i mogą jechać gdzie – i z kim chcą. Zarabiają sporo i nie angażują się w żaden sposób. Ich wybór, może kiedyś trafią na swoją pretty woman.. Trochę to takie amerykańskie, jednak patrząc na czerwone wypolerowane autka z dwoma facetami w środku nic mnie już chyba nie zadziwi. Nawet te z samymi kobietkami wydają się przy nich bardzo normalne, lub przynajmniej estetyczniejsze. No cóż, w końcu jeżdżą po tych samych ulicach co każdy; mają praktycznie te same problemy i musza się z nimi zmagać.

Sam nie wiem czy mam ochotę na jakiś nowy wóz, aktualnie wygodnie mi na moim skuterze. Oczywiście staram się być na bieżąco, odwiedzając różnego rodzaju giełdy samochodowe - głupio przecież byłoby przegapić jakąś wyborną okazje. Czasami wpadnę też do jakiegoś salonu, by sprawdzić się w jeździe próbnej i przede wszystkim nie wypaść z formy. Staram się nie myśleć o przeszłości, w przeciwnym wypadku mógłbym wręcz zacząć chodzić piechotą. Ruch drogowy przecież coraz większy, nawet na skuterze nie trudno o wypadek. Poza tym nie czuję się wcale dobrym kierowcą.. Wsiadając do jakiegoś odpowiedniego bolidu robię te same błędy, które automatycznie przekładają się na znane mi dobrze skutki. Ale nie tracę nadziei, musze przecież trafić kiedyś na tą „jedyną” w eleganckim lamborgini... Może to tok myślenia typowy dla kobiet czekających na księcia z bajki? No cóż, nie traktujcie tego wszystkiego zbyt poważnie - tym bardziej, że sam nie mam jeszcze „prawa jazdy”. Zostaje mi więc dalej praktykować piractwo drogowe na moim kozackim skuterku.

Roball
2005.07.07 23:54:14
link
komentarz (20)
One Love part II



Wracając myślami do tych wszystkich randek musze przyznać, że najbardziej zapada w głowę kilka pierwszych spotkań z każdą z poszczególnych kobietek. Średnio - na trzech pierwszych ‘schadzkach’ rozgrywa się decydująca batalia o wszelkie obustronne względy. Nie wiem natomiast czy trwalszy ślad w pamięci zostawiły te planowe czy też spontaniczne spotkania; jedne i drugie maja swoje plusy i minusy. Ze swojej prywatnej perspektywy wolę te niewymuszone, gdyż pochłaniają dużo mniej przygotowań, oczekiwań, a nawet i rozczarowań. Jednak to te właśnie czynniki są atrybutami w pełni prawdziwej randki. No, ale spontaniczne randez vous o wiele szybciej rozstrzyga decyzje o przyszłych ruchach, dlatego mimo uboższej, nieco okrojonej wersji [trial version – po 3 tygodniach wyłącza się opcja ‘save’ – przyp. kurekta] bardziej pasuje ono do mojej osobowości. Nie myślcie, że w jakiś sposób gardzę konwencją bardziej oficjalną – określam tylko mój indywidualny stosunek do różnych typów sytuacji. Myślę, że większość osób woli żywiołowy charakter relacji, jednak aby posmakować drobiazgowości prawdziwej randki, należy doświadczyć na własnej skórze istotę tego troszkę schematycznego procesu. Dlaczego schematycznego? Bo właściwie opiera się zwykle na tych samych szablonach. Wszystko jest poukładane, rutyniarskie, sztywne i niestety często przewidywalne. Oczywiście mamy przy tym dosyć szerokie pole manewru, lecz aby umieć się na nim swobodnie poruszać trzeba dysponować pewnym doświadczeniem. Jak widzicie, całość rozgrywa się na dwóch płaszczyznach - na tej w pełni usankcjonowanej - i na tej całkowicie nieokiełznanej i sytuacyjnej. Jak wiadomo ten wymiar relacji damsko-męskich, również zależy od roli w jakiej jesteśmy postawieni. Zatem moja hybrydowa rola zostaje włączona: postaram się o ujęcie problemu zarówno z perspektywy samczej i kobiecej mentalności.

Randez Vous

„Polowanie” zakończone sukcesem; możemy sobie pogratulować.. lecz nie powinniśmy popadać z miejsca w zbytnią euforię. To, że umówiliśmy się na randkę nie oznacza wcale kompletnego triumfu. Z drugiej strony „łowca” wcale nie musi konsumować upolowanej „zwierzyny”, ważniejsza może okazać się dla niego skuteczność i jakość samego polowania. Istnieją tacy „myśliwi”, dla których liczy się bardziej flirt niż to, co ma mieć miejsce później. Ogólnie to raczej kobiety częściej można zakwalifikować do łowców tego właśnie typu. Łatwiej wtedy tłumaczyć fakt, dlaczego czasem nie stawiają się w miejscu umówionego spotkania. Mężczyźni maja inny problem, jak już się nie pojawiają to zwykle wywołane jest czynnikami pamięciowymi, które najczęściej dotyczą miejsca i osoby. A propos różnego typu scenariuszy - wypadałoby wspomnieć o ‘randkach w ciemno’, które nieuchronnie zwiększają prawdopodobieństwo spotkania wspomnianego już morświna. Trzeba uważać, gdyż w miejscu publicznym może to być gra dość ryzykowna. Wracając do właściwej, oficjalnej randki - w większości przypadków należy trafnie oceniać gusta kobiety. Ten aspekt ułatwia nam znacznie wybranie miejsca i wszelkich atrakcji. To, w jakim stroju nasz obiekt pojawia się w umówionym miejscu powinno mówić nam dużo nt. danej osoby. Ciągła, uważna obserwacja plus wyciąganie odpowiednich wniosków stanowi klucz do udanego randez vous. Kobiety lubią nieoczekiwane zwroty sytuacji. Cały czas coś musi się dziać, więc czym więcej niespodzianek, tym tempo samego spotkania zostanie odpowiednio napędzone. Nie trzeba być reżyserem, raczej po trochu aktorem, scenarzystą i bodyguard’em. Nie można też dopuścić, aby któraś ze stron czuła się osaczona lub napiętnowana. Poczucie bezpieczeństwa ponad wszystko. Pamiętajcie też, iż nie zawsze płeć piękna czeka na księcia z bajki - czasem wystarcza im tylko książę, a w ostateczności biorą się za cokolwiek z bajki.. oby było przy kasie. Faceci raczej unikają księżniczek, chyba, że lubią taki luksus. Z resztą mało kogo w tych czasach stać na białego rumaka. Randkowanie z księżniczką to raczej pilnowanie by nie spadła jej z głowy przysłowiowa korona. Do tego koń na parkingu - to już podwójny problem. Nowożytne środki transportu z pewnością maja wpływ na niektóre kobietki. Same często temu zaprzeczają, lecz gdy ich „jeni” spoczywa wygodnie w miękkim samochodowym fotelu czują się dużo bardziej wyeksponowane. Z tego wniosek, że dobry „rumak” jest parametrem zwiększającym atrakcyjność spotkania... oczywiście nie dla wszystkich. Cztery kółka (znane także jako przedłużenie męskości), pomagają w podrywaniu i na dalszym etapie znajomości; natomiast różne sposoby ich eksploatacji wywołują już skrajne opinie. Moim zdaniem są przymiotem tych bardziej bananowych amantów, których amatorskie umiejętności podrywu skupiają się jedynie na osiągach własnego auta i plenerowego testowania zawieszenia. Dawno minęły czasy prymatu ‘fury, skóry i komóry’, ten archetyp działa co prawda na nieliczne, naiwne niunie, jednak ogólnie skuteczność daje z pewnością wiele do życzenia.
Abstrahując od materialnych wymiarów - wróćmy do teoretycznych polemik związanych z relacjami, klimatem i sytuacją. Wszystko, co najważniejsze rozgrywa się między dwójką bohaterów. Mimo wszelkich przedmiotowych otoczek, najbardziej liczy się na randce to, co mówimy, słyszymy i - oczywiście - widzimy. Całość relacji rozgrywa się przede wszystkim na niewerbalnym poziomie kontaktu – a więc - ton wypowiedzi, spojrzenie, mimika i wszelkie gesty dają nam informacje zwrotne o tym jak odbiera nas druga osoba. Po kilku spotkaniach sami odczujemy czy wszystko nam odpowiada i zdecydujemy się na to, czy brnąć dalej. Można oczywiście umawianie się traktować jako dyscyplinę sportową, lecz zapewniam, że na każdego mistrza znajdzie się „lepszy” mistrz...
Tak naprawdę niema super-uniwersalnych rad co do randek, ale z każdą następną wyciągniemy odpowiednie wnioski, co skutecznie zaprocentuje w przyszłości. Kilka pierwszych spotkań decyduje przecież czy trafiliśmy na tą odpowiednią osobę. Szkoda by było zaprzepaścić dobrą ”partię” i nawet, jeśli wierzycie w przeznaczenie to ufajcie swoim umiejętnościom - przynajmniej nie będziecie mieli pretensji do losu. Znam wielu, którzy powtarzają ‘a co by było gdybym z nią był’. O tym, co mogłoby być i o tym jak często rzeczywiście bywa – czyli związek i związane z nim perypetie - napiszę w następnej części.. CDN

Roball
2005.06.29 23:05:17
link
komentarz (14)
One Love part I

W ostatnim czasie dopadł mnie mały dołek związany z nieubłaganie zbliżającą się trzydziestką.. zmiana kodu - trójka z przodu, że tak powiem :). Całkiem słuszny wiek.. adekwatnie do niego napełniony doświadczeniami życiowy plecak, kilka zrealizowanych marzeń, kilka nieosiągniętych celów i jakiś-tam sposób na całą tą ziemską egzystencję. Do tego wszystkiego solidna porcja burzliwego życia emocjonalnego -- czyli saperskie związki z dużą ilością toksycznej miłości. W tym wszystkim zastanawia mnie jedno - czy przypadkowe są kobiety, na które trafiam? Nie mam na myśli przypadkowości losowej tylko pewne cechy charakteru, podejście, styl życia i cały szereg bliżej nieokreślonych aspektów, wyznaczających moje zainteresowanie akurat tym konkretnym typem niewiast. Może to ja przyciągam jakiś określony rodzaj płci przeciwnej? Jednak, to przecież kobiety wybierają sobie cel i tak prowadzą tą całą „grę” abyśmy myśleli, że mamy wszystko pod kontrolą. Na tej płaszczyźnie jesteśmy ogłupiani - i co zabawne bawimy się przy tym świetnie. Paradoksalnie jednak mężczyzna, który wie, że jest ogłupiany, nie jest wcale taki głupi. Świadomość tych iluzorycznych flirciarskich sztuczek, to tajna broń każdego faceta. Niestety, nie zawsze możemy sięgnąć do naszego arsenału; zanim zaczniemy coś podejrzewać jesteśmy już rozbrojeni.. co gorsza, czasami na bardzo długo. Wszystko oczywiście przekłada się później na związek, a konsekwencje bywają przeróżne.
Praktycznie przy każdej rozmowie z bliskimi mi ludźmi, konwersacja schodzi na tematy damsko-męskie. W zasadzie to normalne, lecz 90% tych ‘związkowych opowieści’ stanowią raczej problemy i zawiłe perypetie. Szczęśliwe pożycie to rzadki przypadek w dzisiejszych czasach. Myślę, że muszą być tego jakieś wytłumaczalne powody. Fakt - ile par - tyle też wątków, sensacji i historii, lecz te na pozór całkiem odmienne miłosne epizody są często bardzo podobne do siebie, oparte wręcz na tych samych szablonach i schematach. Warto więc przyjrzeć się tym relacjom – zarówno na poważnie, jak i z przymrużeniem oka.
Tym przydługim wstępem nakreśliłem kierunki mojego wywodu, czyli wzajemnego oddziaływania między istotami z Wenus i Marsa. Zdaję sobie sprawę, że jest to temat - rzeka, jednak czasami warto zanurzyć się w jej rwący strumień i troszeczkę zbadać ten wartki emocjonalny nurt. By solidnie ugryźć tak skomplikowaną materię trzeba jednak wykazać się odrobiną empatii, niezbędnej dla wczucia się w odpowiednie role. Tak więc zamierzam rotacyjnie zmieniać punkty widzenia – czasem czeka mnie więc paradowanie w kiecce i szpilkach naprzeciwko ‘big cohone’iastym’ twardzielom..

Polowanie Czas Zacząć

Wszelkie rozdziały miłosne otwierane są jakimś flirtem, lub jak to mówią faceci – ‘bajerą’. Zanim do tego dojdzie „zwierzyna” musi zostać namierzona, rzadko bowiem strzelamy na ślepo.. chyba że np. akurat walnęliśmy sobie coś na wiwat i coś przypadkiem „ustrzeliliśmy”. W tym wypadku trzeba mieć wyjątkowe szczęście by upolować jakąś fajną sarenkę, a nie wygłodniałego morświna. No cóż - jak to się mówi ‘jest ryzyko - jest zabawa’. Wracając jednak do ‘namierzania’ - tutaj najważniejsza rolę pełni narząd wzroku. Rada więc dla przyślepych: polować należy z bliska.. i nie wystraszyć przy okazji całej „zwierzyny”. Na marginesie - kobiety nienawidzą słów „polowanie”, „zwierzyna”, „ustrzelenie” - chociaż to właśnie One bywają często urodzonymi Amazonkami, znającymi setki myśliwskich sztuczek, którymi stale się posługują. Sam narząd wzroku u kobietek nie jest aż tak ważny, bowiem One [podobno… - przyp. kurekta] zwracają uwagę na niezdefiniowane „coś”. Mężczyźni w fazie wstępnej jakoś bardziej skupiają się na narządach (szczególnie tych parzystych). Po skutecznym namierzeniu celu, można przechodzić do fazy tzw. flirtu. Tu pojawia się problem bardziej skomplikowanej natury - kilka pierwszych gestów i słów jest w dużej mierze wyznacznikiem powodzenia całej akcji. Oczywiście klasa naszego celu wyznacza jakość stosowanej przez nas „przynęty”. Umiejętność odpowiedniego zestawienia tych dwóch aspektów, stanowi klucz do sukcesu. Z tego wynika, że im dłużej obserwujemy tym więcej wiemy o naszym celu. Wyciąganie odpowiednich wniosków z obserwacji procentuje w następnych ruchach. W fazie bezpośredniej konfrontacji najbardziej liczy się pomysł, zaciekawienie „ofiary”, błyskotliwość i przede wszystkim.. zapach. Mowa tu oczywiście o obustronnym wpływie feromonów. Mimo że praktycznie bezwonne, to bez wątpienia towarzyszące nam przez całe życie, na pewno nie opuszczą nas w czasie ‘podrywów’. Trzeba jak widać pamiętać o fakcie, iż można posiadać flirciarskie super - umiejętności, lecz natury i tak nie da się oszukać. Chemia - chemią, ale nasz obiekt samym zapachem się nie zadowoli, także ‘bajerka’ cały czas jest potrzebna. Ciekawy dialog może niekiedy zdziałać więcej niż wiadro feromonów, co jest oczywiście zależne od kilku czynników. Skuteczność wszelkich polowań u obu zainteresowanych stron wyznaczają różne zmienne - wspomniany zapach, miejsce, rodzaj flirtu-bajery, ilość funduszy, wygląd, często stan upojenia, etc. Odpowiednie proporcje owych zmiennych dają nam złoty środek na prawie każdą kobietkę lub faceta. Natomiast uwieńczeniem całej powyższej rozpiski jest pierwsza randka.. lecz o tym w drugiej części :).. CDN

Roball
2005.06.21 23:59:09
link
komentarz (27)
Po Finale




Stało się! Otworzyłem lewą rękę i uwolniłem kciuk, naprężenie mięśni uległo znacznej dekompresji, kamera dalej rejestrowała to co się dzieje na ringu, Pogo z pasem mistrza WBW... obok TeTris i błyskające zewsząd flesze aparatów. O takim finale tych dwóch „wariatów” marzyło przez dłuższy czas, nie tylko Oni lecz całe grono osób trzymających się blisko WOCC family. Mimo chwilowego odprężenia wewnętrzne emocje sięgały zenitu. Co gorsza były tak mieszane, że nie mogłem w pełni cieszyć się tym sukcesem. Wiele myśli kłębiło się w głowie, a otaczająca mnie atmosfera wciąż dostarczała nowych bodźców. Historyczny moment... pomyślałem sobie, 10 czerwca będzie na czerwono w kalendarzu WieszOCoChodzi. Lecz cały czas starałem się jakoś na chłodno podejść do ogłoszonego werdyktu, tak naprawdę byłem przekonany o wygranej TeTrisa... niestety skuteczna analiza finałowego pojedynku wydawała się bardzo trudna. Z tej eksploracji brutalnie wyrwał mnie głos rymującego Dioxa. Tego wieczoru przegrał wszystkie pojedynki, co śmieszniejsze dostał się do półfinału mając tylko jeden solidny punch [o zakończeniu „abitewnej” kariery freestyle’owej]. Rozumiem, można podniecać się wolnymi komeDioxa, co jednak nie zmienia faktu iż chłopiec ma styl mocno „abstrakcyjny”. Spojrzałem na ring, prawie wszyscy uczestnicy III edycji WBW dalej rzucali dobrymi rymami, ale w porównaniu z zeszłorocznym epilogiem klimat był całkowicie inny. Chyba zmiana temperatury tego fluidu wynika z racji coraz większej dostępności i rosnącego prestiżu tej imprezy. I nie jest to żadna komercjalizacja, tylko raczej wkroczenie organizacyjnego profesjonalizmu, który zabija w jakimś stopniu spontaniczność. Z drugiej strony scenografia i otoczka całego finału udowodniła, jak takie elementy mogą upiększyć i urozmaicić bitwy freestyle’owe. Dojrzałość publiki to następny czynnik sugerujący jak wszystko zmierza ku właściwej drodze. Sędziowanie również zanotowało solidny progres, co nie oznacza, że ustrzegło się błędów.. ups.. na wyświetlaczu kamery zaczął migać napis „low battery”, zawodnicy wciąż w swoim żywiole, jedynie Duże Pe sprawia wrażenie lekko rozenergetyzowanego. Wcale mu się nie dziwie, odebrano mu przecież tytuł mistrza. Obrońca tytułu padł dopiero w półfinałowej walce z Pogiem, co ciekawe to zaledwie druga porażka Dużego Pe w przeciągu dwóch lat. Mimo tej przegranej utrzyma swoje pierwsze miejsce w rankingu WBW, ale będzie musiał dzielić je razem z TeTrisem. Bateria już prawie wyczerpana lecz ostatkiem energii nagrywam przyjacielską potyczkę Filipa i TeTrisa, ostra wymiana po dwa wersy i pełne humoru docinki z obu stron. Esencja wolnego stylu, pełen spontan, cios za cios, chyba najbardziej lubię takie właśnie starcia. Poza tym postawa Filipa bardzo mi zaimponowała, mimo tak trudnej grupy; (Filip, Tetris, Pogo, Majkel) nawiązał wyrównaną walkę i gdyby nie „niedogrywkowy” system ocen, prawdopodobnie namieszał by znacznie bardziej. Sam mistrz Pogo po zaciętej rundzie z Filipem w grupie, mocno niepewny czekał na ogłoszenie werdyktu. Tym bardziej, że tamten pojedynek praktycznie decydował o hamletowskim „być albo nie być” w turnieju. Rudowłosy reprezentant Torunia uległ minimalnie. Teoretycznie miał jeszcze szansę w ostatniej walce z TeTrisem, jednak Mr. Tet to doświadczony kocur, który raczej woli unikać dogrywek. Filip przegrał żegnając się z finałem wielkiej bitwy warszawskiej, zrobił co mógł i pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie. Wyłączyłem kamerę i ruszyłem w stronę baru. Usiadłem na jakiejś kanapie, w głowie masa myśli związanych z całym tym wydarzeniem. Znów pojawił się uśmiech na twarzy... Pogo i TeTris.. wymarzony scenariusz z nieoczekiwanym zakończeniem. Pewnie Karol pod nosem nuci sobie.. "wszystko się może zdarzyć"... a TeTris "tak bardzo się starałem, a Ty teraz nie chcesz mnie". Spojrzałem na kamerę, moja ulubiona czarna skrzynka zapisująca przebieg całego finału, niestety nie rejestruje większości emocji jakie towarzysza podczas tych kilkunastu niepowtarzalnych rund. Z jednej strony powinno się zakazać nagrywania pojedynków na freestyle’u, gdyż to co najważniejsze odbywa się tylko na żywo. Tej metafizyki nie odda żaden nośnik, szczególnie na imprezach takiego kalibru. Z drugiej strony, każdy chce zobaczyć to jeszcze raz, jednak aby podejmować jakikolwiek osąd należy tam być i poczuć ducha WBW. Po chwili rozmyślań zauważyłem Poga sprytnie unikającego wywiadów, ruszyłem w jego stronę aby pogratulować zwycięstwa. To jest bez wątpienia jego noc, najmłodszy mc w WieszOCoChodzi otworzył nowy rozdział w rodzinnej kronice. W kronice w krórej jest jeszcze wiele kart do zapisania. Kto je zapisze przekonamy sie wkrótce...

Roball

PS. Dużo by mozna pisać o WBW, starałem się nie zagłębiać w oceny, osądy i inne wywody... trudno ugryźć ten temat w sposób delikatny i obiektywny. Jest to napewno ważne wydarzenie dzięki któremu ta kultura jest niepowtarzalna. Wielkie 5!
2005.06.09 21:48:07
link
komentarz (23)
Praski hajs

Po długiej przerwie wracamy z ciągłą i płynną aktualizacją ‘NoICo?’. Wybaczcie za ten suchy sezon, naprawdę nie było to zależne od nas aż tak bardzo jakby mogłoby się wydawać . Czynniki zewnętrzne wzięły górę, czego efektem było totalne zaniedbania nlog’a. Minusy obrócą się w plusy z racji ciekawych wydarzeń, które z pewnością wpłynęły na pobudzenie weny. W ciągu ostatnich tygodni wiele się działo i jak to podsumował Pogo „życie wyraźnie przyspieszyło”. W moim przypadku może nie był to jakiś wielki rozpęd, ale na pewno uległo modyfikacjom przez.. nazwijmy to zmiany percepcyjne . Zapewniam, że w obecnej chwili już wszystko wróciło do normy, czego dowodem jest ta oto aktualizacja.

Nie będę zachowywał zasad chronologicznych, gdyż w nielicznych przypadkach „chronologia” może być pojęciem względnym. Dlatego zacznę od okoliczności najbardziej aktualnych i w moim przekonaniu godnych uwagi.

O całym zamieszaniu związanym z Hip-Hop Pragą dowiedziałem się stosunkowo późno. Podczas audycji S2 poinformował, mnie i cała rzeszę słuchaczy o tym plenerowym festiwalu. Nie ukrywam, iż byłem zaskoczony udziałem TeTrisa w tej imprezie. Zaskoczenie to było bardzo pozytywne z racji rywalizacji jaka czekała na deskach praskiej muszli. Undergroundowa obsada uczestników, z których każdy miał zaprezentować jeden utwór stanowiła dla mnie nie lada ciekawostkę. Dlaczego? Bowiem trudno jest w ciągu kilku minut pokazać cały potencjalny kunszt, tym bardziej stając naprzeciwko praskiej publiczności. I nie musze tu niczego koloryzować, tamtejsi ludzie mówią sami za siebie. Kilkunastu wykonawców i różnorodność styli kontra Praga. Chwilami atmosfera jak na stadionie piłkarskim gdzie dominowały hasła związane ze stołecznym klubem. Do tego dodajmy trochę okrzyków anty-policyjnych, tuzin pitbulli i możecie sobie wyobrazić ten prawdziwy hip-hopowy klimat. Taki nastrój sprzyjał co poniektórym, innym raczej nie pomagał i naprawdę podziwiałem próby nawiązania kontaktu z publiką w wykonaniu nie-warszawskich mc’s. Czasem na takie okazje przydał by się galowy dresik i łatwo przyswajalne chwytliwe hasła. Ja osobiście dziwnie się tam czułem, chociaż z upływem kilku kwadransów znalazłem strategiczne miejsce do obserwacji i starłem się uważnie wszystkiemu przysłuchiwać. Cała szesnastka oceniana była przez pięcioosobowe jury w składzie: Monika Dąbrowska (Radiostacja/MTV), Kowal (Ślizg), Łyskacz (MOR.W.A), Lexus (Radio BIS), C.N.E. (Viva). Trzeba też wspomnieć, że było o co walczyć. Pula nagród wynosiła 6 tysięcy złotych (plus tysiąc nagroda publiczności), a zwycięzca zgarniał połowę tej stawki. Oczywiście pieniądze to jedno, a miejsce na pudle drugie.. ale skoro jedno z drugim się łączy to należało dać z siebie maksimum umiejętności i profesjonalizmu, aby zawalczyć o wspomniane profity. Kto dał ten dał - jedni dupy, drudzy ognia. Na tej pierwszej płaszczyźnie - na pewno Echo i wielkie rozczarowanie ich występem. Rozumiem, że w grę wchodził tylko jeden utwór do zaprezentowania – tylko dlaczego akurat taki? Skoro ma się tylko jeden strzał do wykorzystywania to po co próbować popełniać samobójstwo i przy okazji nie trafiać? Do chłopaków z Echo mam wielki szacunek i sentyment, lecz to co zaprezentowali całkowicie mnie nie przekonało. Forma występu także utrzymana w podobnej stylistyce (spójna z bitem ) - statyczność, sztywność i plecakowy image.. chociaż akurat ten tobołek na plecach Pudla jeszcze zrozumiem - w końcu to Praga i wszystko najlepiej mieć przy sobie. Jednak trochę energii, koncertowej żywiołowości by się przydało - u siebie w mieście można czuć się dużo bardziej naturalnie. Naturalniej na pewno czuł się Reno, szkoda tylko, że hypeman’i jakoś nie mogli zgrać się z liderem - zbyt wiele chaosu i małych błędów, co w efekcie dało bardzo średni występ. Jednego z hypeman’ow na przykład mógłby odstąpić za to Massey’owi, który dawno powinien wiedzieć, że koszykówka i koncerty rządzą się tym samym prawem: słabo gra się samemu. Dziewczyny z białostockiej Vizy także mnie nie urzekły. To wszystko już było, chyba pora poszukać jakichś bardziej ‘hip-hopowych’ ścieżek.

To tyle, jeśli chodzi o rozczarowania, porażki i zawody. Koniec żalenia się, czas przejść do pozytywów, więcej bowiem było plusów niż minusów. Na praskim festiwalu cała rywalizacje rozpoczęła Ania Sool, w wyniku losowania musiała jako pierwsza wejść na scenę by zaprezentować swój utwór. Zrobiła to ostro i z charyzmą, nie zostawiając na AwersEj suchej nitki. Dobry disstrack, dobre wykonanie, niema co ukrywać - to najlepszy jak do tej pory kawałek Chorzowskiej panienki. Także Majkel sprawdził się w roli hypeman’a dopowiadając swojej dziewczynie co pikantniejsze kwestie. Następnym punktem godnym uwagi był występ trójmiejskiej ekipy Pierwsza Flotylla. Byłem pod wrażeniem szczególnie profesjonalizmu tej młodej ekipy. Długo ćwiczyli ten koncertowy „układ” co zaprocentowało w finałowej prezentacji. Słychać ogranie i myślę, że drzemie w nich duży potencjał. Mam nadzieje, że za rok będą gotowi na wydawanie warszawskiego hajsu. Z charakterystycznych graczy na uwagę zasłużył też Eskaubei i całkiem dobrze brzmiący na żywo utwór „Chcę być Michaelem Jordanem rapu”. Wole ten numer w wersji live niż w domowych głośnikach, co potwierdza teorie kawałków typowo koncertowych. Podobnym utworem w sensie koncertowego ‘uderzenia’ zadebiutowali panowie z MiB. Ewidentnie dali rade i mimo, iż typowy rap uliczny nie jest moim ulubionym gatunkiem to ich występ pozostał mi w głowie. W ostatecznym rozrachunku to Oni zdobyli trzecie miejsce i zainkasowali czek na tysiąc złotych. Skoro już jestem przy finalistach, to o pierwsze miejsce „bili” się TeTris i Dwóch Warszawiaków. Trochę tak „niesprawiedliwie” dwóch na jednego, lecz za reprezentantem WieszOCoChodzi stali jeszcze Trzyker, Pogo i dj Tort. Warszawiacy mieli w zanadrzu cały band z żywymi instrumentami plus doświadczenie z przed roku, ale Tet mimo tych silnych argumentów wystartował z „Solo” i wywalczył tym samym dogrywkę. W doliczonym czasie „poSzukał” wsparcia, co w efekcie przyniosło zasłużone zwycięstwo. Z mojej perspektywy zagrał bardzo profesjonalnie i z dużą dozą naturalności. Bez zbędnego populizmu i sztuczności starał się nawiązać jak najlepszy kontakt z publiką. Współpraca z hypeman’ami i dj’em jeszcze mocniej podkreślała „zawodowstwo” TeTrisa. Szczególnie końcówka festiwalu, czyli występ laureatów to esencja stylu WieszOCoChodzi. „Psycho” do bitu Promoe, a następnie rewelacyjnie zagrana „Pamięć” z freestyle’owa zwrotka nawiązująca do tematu utworu i praskich okoliczności. Szczerze zaskoczony byłem faktem, że Praga bawiła się świetnie. Bob Marley’owskie „Get up, stand up, stand up for your rights! Get up, stand up, don't give up the fight!” ruszyło najbardziej oporne tyłki, a tekst „Pamięci” zmiękczył najtwardsze głowy. Ukoronowaniem całej imprezy był koncert Grammatika, którego nie dane było mi jednak zobaczyć. Musieliśmy wracać do Białego i nasz dzielny kierowca Robercik dowiózł nas szybko i bezpiecznie.

W ciągu tych kilku godzin spędzonych w Warszawie, wydarzyło się jeszcze wiele ciekawych sytuacji. Nie jestem w stanie wszystkiego opisać, lecz muszę przyznać, iż mimo początkowych problemów z adaptacja, bawiłem się momentami świetnie. Trochę inaczej wyobrażałem sobie ten cały „konkurs”, chociaż [pamiętasz Chociaża? – przyp. kurekta] z drugiej strony oczekiwania i nastawienie często powoduje mniejsze lub większe rozczarowania. W tym przypadku było ich kilka, lecz zdaje sobie sprawę, że to tylko moje subiektywne zdanie. Praga to kolejny etap na hip-hopowej drodze TeTrisa. Nie wiem jak to wszystko potoczy się dalej, tym bardziej patrząc na to z troszkę innej perspektywy. No cóż czas pokaże, a skoro czas to pieniądz to wart jest tyle, ile ręka, która go trzyma. I jak to głosi japońskie przysłowie „pieniądz to żagiel w kieszeni”, ja dodam od siebie... w kieszeni ma się małe żagle.

Roball
2005.05.17 11:49:46
link
komentarz (28)
Hip-hOpera: audycja 16/17 maj 2005
Dj Double U (set)

Part I

01. Eyedea & Abilities - Two Men And A Lady
[2003 - Rhymesayers Entertainment]
02. Asio Kids - Asio
[2004 - Hong Kong Recordings]
03. Kero One - Check The Blueprint
[2003 - Plug Label]
04. Niamaj - The Vibe (Instrumental)
[2004 - Plug Label]
05. Kero One - The Cycle Repeats
[2003 - Plug Label]
06. Niamaj - The Vibe
[2004 - Plug Label]
07. NickNack - Human Experience
[2003 - Crowd Control Records]
08. Hydroponic Sound System - Disconnected
[2003 - Alt-Take Records]
09. Madlib - LAX to JFK
[2005 - Stones Throw Records]
10. Brand X - Home
[2004 - Uncle Junior]
11. Crown City Rockers - Another Day
[2004 - Basement Records]
12. Mission: - Rockin' It
[2001 - Insiduous Urban Records]


Part II

01. DJ Ryow - Brand Nu Territory
[2004 - Pleasure Products]
02. Ohmega Watts - Request
[2004 - Ubiquity]
03. Sharon Jones & The Dap-Kings - How Long Do I have To Wait For You?
[2004 - Daptone Records]
04. Connie Price & The Keystones - Wildflowers
[2004 - Now-Again Records]
05. The Procussions - Move Yer Self
[2000 - Procussions Music]
06. Sound Providers - Fresh Rhymes
[2001 - Quarternote Records/ABB]
07. Jaylib - The Message
[2005 - Stones Throw Records]
08. Micronots - Glorious
[2003 - Rhymesayers Entertainment]
09. Hydroponic Sound System - Travellers (DJ Spooky Mix)
[2000 - Sound Evolution]
10. Dent - Pushin' On
[2005 - Basementalism Records]
2005.05.10 12:42:19
link
komentarz (4)
Hip-hOpera: Audycja 9/10 maj 2005 (playlista)

Dj Double U (set)

01. Just-Ice - Cold Gettin' Dumb II
[1987 - Fresh Records]
02. Stezo - To The Max
[1989 - Fresh Records]
03. Cool C - Juice Crew Dis
[1987 - Hilltop Hustlers Records]
04. Charizma & PB Wolf - Red Light, Green Light
[2003 - Hollywood Basic Records]
05. KMD - Trial N Error
[2004 - Nature Sounds]
06. Kool D & Technolo-G - Now Dance
[1988 - Wild Pitch]
07. Digable Planets - Dial 7 (Anxioms of Creamy Spies)
[1995 - Pendulum/EMI Records]
08. Shark - Salute (Instrumental)
[2004 - Shark Saga]
09. Monster Island Czars - Run The Sphere (Disco Ducks Remix Instrumental)
[2004-B9000 Records]
10. Headnodic feat. Zion I - Now A Daze
[2005 - Tres Records]
11. Sound Providers feat. Blest - The Blessin'
[2004 - Quarternote Records]
12. Thes One & Raashan Ahmad - Doin' It (Instrumental)
[2005 - Tres Records]
13. 2For5 - Playin' The Strip
[2002 - Cajo Communications]
14. Dujeous? - Waxp
[2004 - Wax Poetic Productions/Dujeous]
15. MF Doom - My Favorite Ladies
[2002 - Nature Sounds]
16. Scum (Insight & T-Ruckus) - ...Takin No Shorts
[2000 - Brick Records]
17. Brainwash Projects - Power Moves
[2003 - Basement Records]
18. Pigeon John - Originalz
[2004 - Basement Records]
19. Time Machine - Night Lights
[2003 - Glow-In-The-Dark Records]
20. DJ Kou-G aka Grooveman Spot - Chi Chat Cat
[2004 - Pleasure Products Japan]
21. Thes One - Noonen
[2005 - Tres Records]

Hip-hOpera (set)

1. 2cztery7 – Na co Ci uzywki?
[2005 – Embargo nagrania]
2. Looptroop - Fort Europa.
[2005 David vs Goliath]
3. 2cztery7 feat. Noon, Dj Romek, Mormon, Kociołek – Zwykle nie rapują. Ale.
[2005 – Embargo nagrania]
Immortal Technique feat. KRS-One & Chuck D - Bin Laden (remix) street.
[2005 – Babygrande]
4. 2.cztery7 – Wiem co Ci dać.
[2005 – Embargo nagrania]
5. Big Shug - Tha way it iz (street)
[2005 - Head Quarterz]
6. Athletic Mic League – Got em Sayin’
[2002 - Lab Technicians]
7.AZ feat. CL.Smooth – Magic Hour
[2004 – Koch]
8.Freestyle – Carry On
[2004 - Battle Axe]
9.Main Flow - She Likes Me
[2004 - Brick]
10. Jay Z - Girls, Girls, Girls
[2001 - Uptown/Universal]
2005.05.08 20:49:44
link
komentarz (16)
Cavalliers „Ministry of Noise”

"Krew ma kolor czerwony. W takiej intensywności rzadko występuje w naturze. Choćby tylko z tego względu może być pożądanym materiałem do działań plastycznych. Przy odpowiedniej procedurze rozwiązującej problem krzepliwości można uzyskać materiał zbliżony do farb. W ten właśnie sposób użyłem krwi jako farby drukarskiej. Posłużyła mi ona do wykonania szeregu portretów: wykonałem serie fotografii, które w końcowej fazie przyjęły formę sitodruków. Materiału dostarczyli sami portretowani. Krew nadała portretom surowości formy, tworząc przy tym efekty przebarwień właściwe swojej naturze. Celowo unikałem eksperymentów w przedstawieniu postaci , skupiłem się na technicznej stronie dzieła i procesie twórczym. Nie doszukiwałbym się w tym projekcie chęci szokowania, zwłaszcza ,że znamy znacznie bardziej radykalne przykłady przekraczania kulturowego „sakrum” poprzez użycie ciała w działaniach artystycznych. W przeszłości krew wykorzystywano nie tylko do celów naukowo-medycznych; podpisywano nią ważne dokumenty, miała także znaczenie w ceremoniach religijnych. W tym przypadku użycie krwi posłużyło mi do stworzenia fotografii o podwójnym kodzie. Pierwszy zapis to portret, czyli figuratywne przedstawienie postaci. Drugą warstwę stanowi krew, czyli materiał zawierający kompletny zapis portretowanych osób. Tym samym, przejmując dwie funkcje (materiał - układ genetyczny) krew staje się syntezą portretu.”

Taki tekst widnieje na zaproszeniu jakie dostałem od mojego przyjaciela. Grafik, rzeźbiarz, writter, fotograf, wokalista, model, reżyser, a przede wszystkim artysta, obok którego nie można przejść obojętnie. Już słyszę głosy o wadach wszechstronności - ale w tym przypadku naprawdę trudno się przyczepić do poziomu prac.

Nie bez powodu poruszam temat tej wystawy. Po przeczytaniu zaproszenia mialem mocno mieszane uczucia. Po pierwsze, sam fakt użycia krwi do takiego przedsięwzięcia budził we mnie małą awersje, a jeszcze zanim oswoiłem się z tą myślą wyobraziłem sobie sam proces zdobywania „materiału”.. i lekko mną wstrząsnęło. Sam widok krwi nie wywołuje we mnie jakichś radykalnych odruchów, lecz zależy to oczywiście od wizualnej formy podania. Tutaj wkrada się „coś” co niekoniecznie lubię, mianowicie: igły, nakłucia, spuszczanie krwi i cały związany z tym ceremoniał. Następnie forma tworzenia, która na szczęście związana jest z fotografią i sitodrukiem, a nie z ręczną babraniną w substancjach organicznych. Wyeliminowanie problemu krzepliwości; druk portretów to prawie ostateczny etap całej akcji. Pozostaje jednak najważniejsze - czyli pokazanie tego szerszej publiczności. Niema co ukrywać, że powodzenie tak odważnych projektów zależy w głównej mierze od finalnej postaci wystawy. Jedno to wykonać - a drugie odpowiednio zaprezentować. A trzeba wspomnieć, iż cała ekspozycja ubrana została w ciekawą oprawę muzyczną i wizualną. Duet Cavalliers dał czadu. Szupica i Hryniewicki konkretnie reprezentują Podlasie i szkoda, że ich twórczość tak rzadko można zobaczyć na rodzimych terenach. Wystawa „Ministry of Noise” otwarta jest do 29 maja w gdańskiej Łaźni. Jeśli macie chwile czasu to gorąco i.. hmm.. krwawo polecam :).

Roball

PS. Czekam na cover dobrej płyty winylowej, gdzie wykorzystanie archaicznej techniki otworkowej i krwi przyniesie ciekawy efekt. Można pozostawić po sobie nie tylko obraz i dźwięk ale też swój kod DNA, który potomnym powie nam jeszcze dużo więcej o nas :) I jak nawinął to kiedyś Goethe: „Krew to osobliwy płyn.”

PPS. Tekst bynajmniej nie sponsorowany :)

PPPS. Fotki wkrótce :)

Maciek Szupica Fotografia Syntetyczna
Video – Maciek Szupica
Muzyka – Adam Hryniewicki
Wystawa czynna do 29.05.2005
2005.05.04 17:09:10
link
komentarz (53)
Wielce Banalny Werdykt




Pierwsze oficjalne Wolno-stylowe Grand Prix Warszawy przeszło do historii. Po kilku tygodniach można pokusić się o jakiś chłodny i zdystansowany osąd (który jednak, jak sądzę, nie będzie wcale taki obiektywny). Zresztą - jak można mówić o jakimkolwiek obiektywizmie skoro w przypadku WBW liczy się bardziej kontrowersyjność i brak argumentacji..? Tą kwestię zostawmy na koniec, bo jeśli zaczynać - to od początku :).

Jak zwykle impreza miała miejsce w przecudnym przybytku rozpusty jakim jest Przestrzeń Grafenberga. Wieczór rozpoczęły pre-eliminacje, na których można było zobaczyć i usłyszeć – wbrew pozorom - nie tylko freestyle’owych MC. Pojawili się ludzie z różnych branż - szczególnie dominowała „rozrywkowa”. Co lepsze przeważającą większość stanowili chłopcy z kabaretu, często kabaretu żenady, debilizmu i braku jakichkolwiek umiejętności. Po rundzie kwalifikacyjnej odetchnąłem z ulgą, gdyż nawet znane postacie nie zaprezentowały w niej nic szczególnego.

Wśród finałowej szesnastki znalazło się kilku totalnych debiutantów, dzięki którym ten turniej nabrał wyraźnego kolorytu. Jednak nie na aspekcie samych rymów czy poszczególnych postaci chciałbym się skupić – niestety często to nie te czynniki grają pierwsze skrzypce na tego typu imprezach. Otóż najbardziej niewymiernym elementem na zawodach wolno-stylowych jest sam system oceniania zawodników.
Czasem naprawdę trudno zrozumieć jakimi przesłankami kierują się jurorzy w kwestii oceniania umiejętności i - oczywiście - werdyktu. Nie czepiam się w żaden sposób prywatnych gustów arbitrów – raczej samej formy orzeczeń, która w wielu przypadkach była bardzo niejasna. Podczas zeszłorocznych eliminacji ten problem został rozwiązany w sposób bardzo prosty i klarowny. Indywidualne przydzielanie not od (1-6) przez każdego z sędziów było czymś o wiele bardziej opiniodawczym. Po notach można było zorientować się który MC był lepszy - i o ile. Takie podejście do zawodów w moim mniemaniu było jak najbardziej uczciwe. Nawet subiektywna publika po informacji zwrotnej w postaci „cyferek” jasno „dostrzega” wynik. Poza tym indywidualność przydzielanych not wystawia wyraźne świadectwo jurorom; oni sami chcą uchodzić za dobrych fachowców, wiec jawność osądów jest tym bardziej na miejscu. Taki np. japoński nicpoń próbuje być uważany za wiarygodnego sędziego, a przyglądając się wszelkim werdyktom, mam duże wątpliwości czy ten chłopczyk jest jakimkolwiek autorytetem w tej dziedzinie. Nie chce tu wyciągać jakichś rażących błędów, bo nie walczę o zmianę już ogłoszonych decyzji, jedynie ubolewam nad systemem orzeczeń, który pozwala jurorom na prawie wszystko. Szczególnie, gdy padają słowa w stylu: „aby pokonać mistrza należy Go znokautować”.. Większej bzdury dawno nie słyszałem. Odwoływanie się do analogii bokserskiej i walki o tytuł jest co najmniej trochę nietrafne. Dlaczego? Ponieważ, w specyfice walk freestyle’owych to właśnie mistrz powinien nokautować - w przeciwnym wypadku opowiadać się powinno po stronie pretendenta.. to on doprowadza do sensacji.. i to on zagraża mistrzowi. Jeśli mistrz nie jest w stanie osiągnąć wyraźnej przewagi nad przeciwnikiem to jest to tylko jednego problemem – i nie stosujmy tu zasad bokserskich – dyscypliny te radykalnie się różnią.
Drugim ważnym aspektem jest regulamin, który stworzono chyba tylko po to, by po prostu _był_. Wszelkie wypunktowane zasady można złamać, najlepiej argumentując ten fakt hasłem typu „pieprzyć regulamin”.. W takim razie nie rozumiem celu istnienia takowego – bo albo są jakieś prawidła, do których będziemy się stosować - albo lepiej, żeby ich po prostu nie było. Decyzja o dogrywce Pogo vs Duże Pe całkowicie mnie zaskoczyła – w moim odczuciu białostoczanin przegrał i to dosyć wyraźnie. Po co więc sztuczna respiracja? Dla odmiany po jednej z dwóch (sic!) dogrywek debiutujący Pogz ewidentnie uzyskał przewagę.. Doprowadzając do takich sytuacji jurorzy automatycznie postawieni są w – nazwijmy to - nieciekawym świetle.. żeby nie powiedzieć w „gównianym”, skoro sami sobie srają w oświetlający ich reflektor, po czym podcierają dupy regulaminem.
Nie mam zamiaru usprawiedliwiać osób, które mają być przecież kompetentne, tym bardziej, że nie pełnią swojej funkcji po raz pierwszy. To w ich gestii powinien leżeć rzetelny i obiektywny sposób arbitrażu. Zamiast tego mamy raczej coś na kształt sędziowanie skoku w dal na oko. Potrzebna jest widoczna, punktowa skala oceniania, bo wartościowanie „białe-czarne” zupełnie nie zdaje egzaminu. Do tego dochodzi jeszcze jeden komiczny aspekt - czas poszczególnych rund. Gdy w finałowym starciu oponenci mieli jechać po dwie minuty od razu pomyślałem „Polak potrafi”.. szkoda tylko, że do tych dwóch minut freestyle’u nie dodawali 0,7l gorzkiej żołądkowej. Nie trzeba być wielkim znawcą wolnego stylu by wiedzieć, iż czas większości prestiżowych walk na świecie to 60 sekund. Pora, żeby niektórzy zrozumieli, że lepszy jest niedosyt niż przesyt.

Wielka Bitwa Warszawska w swojej trzeciej odsłonie ma więcej niedociągnięć niż jej pierwsza edycja. Skoro regres jest tak widoczny znaczy to, że czas podjąć zdecydowane kroki ku zmianom. Tym bardziej ze podczas dwóch najbliższych rund eliminacyjnych można troszeczkę „popracować” nad konwencją arbitrażu. Wiem, że wiele osób najchętniej zmieniłaby po prostu skład sędziowski - moim jednak zdaniem mija się to z celem.. chociaż musze przyznać, że jednego z jurorów z chęcią bym „podmienił”. Nie mogę przekonać się do pewnych stanowisk i opinii tego pana. No cóż, zawsze są jakieś osobiste antypatie i jak to powiedział Jimson „toleruje nie znaczy, że lubię”.

Finał Wielkiej Bitwy Warszawskiej (czy też Wolnostylowej) dokładnie za miesiąc i wiadomo już, że będzie to bitwa na naprawdę wysokim poziomie. Martwi mnie niestety „aspekt sędziowania”, gdyż nie potrafię sobie wyobrazić rzetelnego i jasnego systemu ocen, bez osobistych faworyzacji zawodników i bezsensownych dogrywek. Ciężko mi zrozumieć podejście, gdzie machlojki, własne interesy, lokalny patriotyzm, naciągany obiektywizm, sztuczne wyrachowanie i ignorancja grają pierwszoplanowe role. Z drugiej strony wierzę w tegoroczną WBW i mimo wielu powyższych wątpliwości wiem, że zawodnicy, klimat, spontaniczność, zdrowa rywalizacja i dopingująca publika staną w opozycji do „arbitralnych wad”, jakie towarzyszą tej imprezie od jakiegoś czasu.

„Zważcie jegomość - odparł Sanczo Pansa - że to, co tam się ukazuje,
to nie żadne olbrzymy, ino wiatraki.”
Miguel de Cervantes Saavedera

No cóż - trzeba tam być i zobaczyć, kto w tym roku przetrwa pięć pojedynków. Nie ukrywam, że liczę na swoich ludzi i jestem pewien ze uporają się z tymi „olbrzymami”.

Roball
2005.05.02 23:39:56
link
komentarz (22)
Dobra Kuchnia

Od kilku dni po głowie chodzi mi „stary” wywiad z B.R.A.T.P. i Chudym w audycji.. taka drobna reminiscencja uświadamiająca podejście do muzyki rożnych osób. Jedni starają się tworzyć, a drudzy konsumują to, próbując delektować się podanym produktem. No właśnie - jak jest z tym „delektowaniem się”? Każdy z nas ma przecież odmienne preferencje co do podanych dań i w wieloraki sposób można doceniać walory smakowe jakiejkolwiek karmy. Z drugiej strony, niech w końcu zrozumieją to nasi muzyczni żywiciele - nie każdy podany posiłek będzie nam smakował i zaspakajał nasz apetyt. Przypalonego cuchnącego smalcem kotleta nie uratują ziemniaki i surówka. Choćby został ładnie podany, to tak łatwo się nie nabierzemy na sama estetykę posiłku; nawet Ci najbardziej głodni wyczują marne walory smakowe takowych "dań". Oczywiście za zdatność do konsumpcji odpowiadają kucharze i to na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za jakość potraw. Dlatego też liczymy na ich doświadczenie, umiejętności i oczywiście talent. Jednak nie zawsze trafiamy na tych dobrych i w kuchni zbyt często zauważa się totalnych amatorów, których jedyną pozytywną cechą jest sama chęć kuchcenia. Nie zabraniam nikomu wykonywania tego zawodu, ale myślę o diecie gdy widzę na szybko przekwalifikowanych adeptów, próbujących podać nam swoje wynalazki. Naprawdę nie umiem wtedy masować się po brzuchu i z wyrazem zachwytu na twarzy kłamać, że jest oryginalnie i smacznie. Czy tak trudno czasami zrozumieć, że cos może być zakalcem, zaserwowanym w marny sposób na poziomie baru mlecznego z nijakim kucharzem..? I nie mam nic do barów mlecznych, ale w dobie restauracji i fajnych knajp wole stołować się gdzie indziej. Tym bardziej, że przecież mam wybór i nie muszę przyzwyczajać się do jednej jadłodajni, lecz poszukiwać nowych, egzotycznych, ciekawych miejsc, w których kulinarna sztuka osiągnęła wysoki poziom. Oczywiście i tam może mi nie smakować, ale i w tym przypadku wcale nie musze kończyć posiłku, mam do tego pełne prawo. Co więcej - mogę udać się do toalety lub za winkiel i z radością puścić pawia. Dlaczego z radością? Otóż perspektywa solidnej niestrawności i długotrwałej sraczki jest o wiele gorsza niż jednorazowe wymioty. Czasem warto więc rzygnąć komuś - nawet w twarz - coby uchronić się przed poważnym zatruciem. Najgorszą bowiem rzeczą jaka może nas spotkać, to strucie własnego gustu i z radością wpierdalanie gówna przez całe życie.

PS. Każdy z nas lubi dobrze zjeść, nie musi to być wcale jakieś kosztowne i wyszukane danie, ważne by smakowitość potrawy była zadowalająca. Aby wyczuwało się dobra kuchnie, w której całość jest spójna i ciekawa. Do tego szczypta oryginalności plus umiejętny sposób podania to chyba cała recepta na sukces. I nie trzeba być kucharzem aby krytykować poziom jego wszelkich kulinarnych umiejętności.. nie muszę także lepiej gotować.. mam takie samo prawo do krytyki jak ten kucharz do przebywania w kuchni. On może zmienić fach, ja mogę zmienić miejsce stołowania się...

„Powiadacie mi, przyjaciele, że o gusty i smaki spierać się nie wypada?
Ależ wszelkie życie jest waśnią o gusty i smaki.”
F. Nietsche

Roball
2005.05.02 23:23:16
link
komentarz (2)
Wstępny Wstęp




Przełomy wieków zawsze budziły w ludziach jakieś obawy, towarzyszyły im najróżniejsze wróżby, niesamowite przepowiednie i oczywiście zapowiedzi końca świata. U schyłku roku 2000 „psychoza drugiego tysiąclecia” osiągnęła poziom maksymalny, wiele sekt i kościołów nakłaniało ludzi do wstąpienia w ich społeczności, zapewniając gwarancję jedynej słusznej drogi.. hmm.. wstęp jak narazie brzmi chyba dość poważnie.. nie zmienia to jednak faktu, iż początek drugiego tysiąclecia zaczął się dokładnie w poniedziałek. Z jednej strony – „dzień jak co dzień” – z drugiej – jeden z najmniej lubianych dni tygodnia. Ja jednak mam do niego szczególny sentyment, gdyż sam urodziłem się właśnie w poniedziałek. Do czego zmierzam..? Otóż „poniedziałkowa teoria” ma swój ciąg dalszy.. albo może inaczej.. wiele życiowych dróg, ważnych decyzji i znaczących kontynuacji zahacza mocno o preludium tygodnia. Zacząłem od przełomu wieków nie bez powodu.. to chyba taka granica, kiedy coś można rozpocząć z nowa energią, bez oglądania się za siebie z wizualnie wyzerowanym licznikiem. Obok - ludzie z równie świeżymi siłami, plus ciekawe pomysły w gorących i młodych głowach. No może moja nie tak bardzo młoda, jednak w połączeniu z nimi stanowiła na pewno odpowiednią mieszankę by realizować najbardziej odważne projekty. Ale co ma to do tego poniedziałek??
Zaraz wszystko się wyjaśni.

Geneza pewnej koncepcji sięga jeszcze ubiegłej ery, mianowicie człowiek o sławetnym pseudonimie Kobyła, po powrocie z (wtedy jeszcze niepolskiego) miasta Londyn, rozpalił naszą wyobraźnie opowieściami o wielu ciekawych audycjach radiowych, jakich okazje miał słuchać w czasie swojego pracowitego pobytu w Anglii. Na czyny nie trzeba było długo czekać - burza mózgów w lokum Pitrasa - i biznes plan w realnym zarysie mieliśmy gotowy. Jednak jak to zwykle bywa każdy konkretny plan trafia na równie konkretne przeszkody. Mianowicie Pitras z racji innych ważnych powodów musiał wycofać się z aktywnego udziału w projekcie „radio”. Koncept mimo to został szybko wdrożony w życie, a zamiast Pitrasa pojawił się Pih. W ciągu kilku tygodni ruszyliśmy z audycją Hip-hOpera. Radio Białystok, godzina 21:00, każdy PONIEDZIAŁEK. Dobry rap, hip-hop, r’n’b i soul wyselekcjonowany przez naszą trójcę puszczany był w eter całej północno-wshodniej części kraju.

W dniu dzisiejszym mija dokładnie pięć lat od pierwszej audycji - i mimo różnego rodzaju przetasowań w kadrze prowadzącej - teraz razem z Bocianem nadal staramy się wybierać konkretną muzę i prezentować jak najszerszemu gronu słuchaczy. W ciągu tych wszystkich poniedziałków miałem okazje poznać wielu ciekawych ludzi, ich opinie, ich podejście do tej kultury. Przez te pół dekady poniedziałek był jednym z moich ulubionych dni, dni podczas których robiłem coś z ogromna pasją i przyjemnością. I naprawdę nie ma większej radości z wykonywanej pracy – niż czerpanie satysfakcji z zajęcia, które kocha się całym sercem.

Ten nlog ma być następnym „poniedziałkowym” pomostem łączącym pewne podejścia wielu osób do różnorodnych kwestii. Przewijać się tu będą przeróżne wątki, tematy, opinie, sugestie. Z jednej strony będzie tu miejsce na komentarze dotyczące audycji z drugiej na całkowicie inne wymiary obyczajowo-społeczno-polityczno-hip-hopowe. Aktualizacja będzie w miarę możliwości częsta, co najmniej w każdy poniedziałek pojawi się coś nowego. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy będzie się zgadzał się z tym co tutaj zostanie napisane. Ale powiem tylko tyle: No i Co?

Roball